logo

FicSpire

Zakochanie w macosze

Zakochanie w macosze

Autor: milktea

Rozdział piąty: Kos
Autor: milktea
23 maj 2025
List zmusił Wren do pójścia do klubu; jednak to apatia, osiem drinków i darmowa taksówka zawiozły ją do jakiegoś mieszkania i w ramiona brunetki, którą szybko zapomniała. Zaczęło się wczesnym wieczorem. Wróciła do domu po długim dniu pracy w swojej firmie zajmującej się architekturą krajobrazu, gdzie układała nowe patio dla pary emerytowanych agentów nieruchomości i ich zrzędliwego pudla, a także szkoliła nowego praktykanta, Denny'ego. Denny był słodkim dzieciakiem i chętnie się uczył, ale to sprawiało, że cały proces trwał dwa razy dłużej. Jak to zwykle bywało w pracowite dni, Wren była cała w siniakach i drobnych plamkach cementu, spocona, obolała i pragnęła zmyć z siebie ten dzień w gorącej wodzie i zimnym alkoholu. Czekała na prysznic ogrzany przez piekielne węgle, a potem coś ciemnego, zmrożonego i mocnego, podane bez rozcieńczania w skromnej szklance, podczas gdy siedziałaby na swoim małym balkonie i spoglądała na miasto. Zawsze wyczekiwała wieczorów; to był jej czas na odprężenie się i bycie sam na sam ze swoimi myślami. Lubiła swoją pracę i lubiła chłopaków, którzy dla niej pracowali, nawet jeśli starym, zatwardziałym kontrahentom zajęło trochę czasu, aby przyzwyczaić się do pomysłu raportowania kobiecie, ale przede wszystkim ceniła swoją samotność. Dlatego też tego ranka, wpatrując się w oceaniczny wzór na suficie i partacką robotę tynkarską w mieszkaniu tej brunetki, czuła kaca, zakłopotanie, a przede wszystkim duszność. Jej zdobycz wciąż spała obok niej; choć może "zdobycz" to złe słowo. "Zdobycz" implikuje ciężko wywalczone zwycięstwo nad godnym przeciwnikiem. Natomiast uwiedzenie tej kobiety, jeśli w ogóle można to tak nazwać, sprowadzało się do kupienia jej trzech wódki z żurawiną, znalezienia jej na parkiecie i przeciągnięcia dwoma palcami od przerwy między jej łopatkami do wrażliwego grzbietu u dołu pleców. To wszystko wystarczyło, żeby zamienili żar i chaos klubu na to – tę sypialnię, która, podobnie jak jej właścicielka i towarzyszka Wren, wydawała się nie ewoluować ani nie dojrzeć przez ostatnie dziesięć lat. Zdjęcia kobiety z zawodów cheerleaderek i konkursów piękności zaśmiecały półki, które były również zajęte przez pluszowe zwierzęta i figurki Funko Pop z najbardziej banalnych i pozbawionych ambicji symboli popkultury. Zauważając je, leżąc splątana w spoconych, pachnących seksem prześcieradłach, biorąc płytkie, prawie bezgłośne oddechy stęchłego powietrza, Wren skrzywiła się. Znowu to poczuła: tę snobistyczną i nieznośną cechę, którą zawsze w sobie rozpoznawała, odkąd była nastolatką, wznoszącą się jak żółć w jej gardle i nakazującą jej, niemal kompulsywnie, jak swędzenie lub fizyczne pragnienie, znalezienie powodu, by odrzucić dziewczynę, której zapach truskawkowego szamponu unosił się na poduszce obok niej. Ten głos był niemal niezależny od Wren – zupełnie oddzielny byt, syczący na nią jadowitymi, ale przekonującymi tonami, że jest zbyt inteligentna dla tej kobiety, zbyt ostra, zbyt biegła w pracy fizycznej i praktycznych aspektach dorosłego życia, by chcieć spędzać czas z dziewczyną, która potknęła się na obcasach, wypluła swoją niegdyś różową gumę balonową na chodnik i chwyciła twarz Wren śliskimi dłońmi, by pocałować ją ustami o konsystencji wazeliny nasączonej brokatem. Nawet gdy te paskudne, małostkowe myśli kołatały się w jej pulsującej, ołowianej czaszce, pobudzając jej nadużywane i zatrute synapsy impulsem, by odejść, odejść, odejść, Wren nienawidziła siebie. Nienawidziła siebie za pochopny osąd, ale nienawidziła siebie jeszcze bardziej za to, że była przekonana, że ma rację. Nie chciała czuć się tak odizolowana od społeczeństwa. Od świata i ludzi wokół niej – o których była pewna, że gdzieś, jakoś, muszą mieć coś do zaoferowania. Nie chciała czuć się tak rozczarowana ani tak pozbawiona nadziei. A jednak nic w jej doświadczeniu nie dało jej powodu, by wierzyć lub czuć inaczej. Nie oznaczało to jednak, że była przygnębiona lub samotna; oburzyłaby się na tę myśl i warknęła na każdego, kto miałby czelność litować się nad nią za to, że jest singielką. Nie, ceniła swoje życie i swoje priorytety. ...Ale czasami żałowała, że nie można jej udowodnić, że się myli. Czasami, tylko czasami, kiedy była zmęczona i znudzona po kolejnym bezsensownym spotkaniu, zastanawiała się, jak to by było, gdyby jej apatia została zburzona. Żeby naprawdę zainteresować się tym, co inna kobieta ma do powiedzenia. Żeby chcieć spędzać z nią czas poza sztywną kolacją i mechanicznym pieprzeniem. Jej koleżanki ze studiów zwykły ją drażnić – jedna z nich, Maddison, nazwała ją "najbardziej mizoginistyczną lesbijką, jaką znam". Wren uśmiechnęła się swoim charakterystycznym, wilczym uśmiechem – tym, o którym wiedziała, że w równym stopniu przeraża i intryguje kobiety – zaciągnęła się papierosem i odpowiedziała: "Nie mizoginistyczna, mizantropijna. I nie z wyboru. W momencie, gdy ktoś wkroczy w moje życie romantycznie i jego głos nie będzie brzmiał jak dudnienie puzonów; nie, w momencie, gdy jego kontur stanie się ostry i wyraźny dla mnie, a nie rozmyty na krawędziach; nie, w momencie, gdy ktoś mnie uziemi, a to nie będzie sprawiało wrażenia pułapki, wtedy mnie to zainteresuje. Do tego czasu mam swoje podrywki." Mads zaśmiała się, jak zawsze. "Twój pick-up, czy twoje przygody na jedną noc?" Gasząc piętą niedopałek, Wren odpowiedziała: "Obydwa. Czasami jedno odbywa się w drugim." Tak, była pretensjonalna. Lubiła myśleć, że już z tego wyrosła... w większości. Zamiast prysznica i samotności zeszłej nocy, wróciła do domu i zastała ten pieprzony list. Po przeczytaniu zmięła go w małą kulkę, wrzuciła w kąt i natychmiast zmieniła plany. Te spotkania zazwyczaj wywoływało coś, co ją stresowało: zmartwienie o matkę, komplikacje w pracy lub po prostu dni, kiedy wspomnienia i dokuczliwe bóle przeszłości stawały się trochę zbyt głośne i natarczywe jak na jej gust, jak stara kontuzja sportowa, która postanawia o sobie przypomnieć. W takie dni zamieniała swoje trampki na czarne, lakierowane, ciężkie buty i podarte kabaretki; swój kombinezon roboczy, szorty i T-shirt poplamiony wybielaczem na dżinsową spódnicę i bluzkę, albo używany, za duży męski koszulę zapinaną na guziki, którą przekształciła w sukienkę za pomocą paska ze skóry z odzysku. Malowała oczy na czarno, a usta w odcieniu przypominającym tanie cabernet (jedyny rodzaj, jaki Wren kiedykolwiek kupowała). Potem szła do klubów. Rutyna była już tak wyćwiczona, że stawała się prawie nudna. Wlać w siebie whisky, jedną, dwie, trzy. Tańczyć. Złapać czyjeś – kogokolwiek – spojrzenie, o ile była to kobieta i była chętna na seks, i spędzić kilka godzin zagubioną w czystym, fizycznym połączeniu wątpliwej jakości, żeby nie musiała słuchać swoich demonów. Zazwyczaj nosiła kaca jak odznakę honoru. Następnego dnia szła do pracy z dodatkowym podwójnym espresso wlanym do termicznego kubka z kawą z prasy francuskiej, a jej chłopcy, widząc worki pod jej oczami i może kilka nowych zadrapań na ramionach i przedramionach, żartobliwie zadawali jej pytania o nocną ofiarę. "Jak ma na imię, Wren?" – pytali. "Ma na imię 'wracaj do roboty'", odpowiadała im, albo: "Śmieszne – nie znasz imienia własnej matki? Wstydź się, Mac". Wszyscy przyjmowali to z humorem, ciesząc się, że potrafi oddać im z nawiązką, jeśli nie zadać ciosu jeszcze mocniej; w końcu musiała jakoś utrzymać swój autorytet. Choć niechętnie to przyznawała, jej branża była zdominowana przez mężczyzn, i choć nigdy nie uważała się za szczególnie kobiecą, w jej pracy nie wypadało wyglądać na zbyt "wrażliwą" lub "miękką". Wkurzało ją to, zwłaszcza że wykonywała tę samą pracę i dbała o to, by robić to szybciej, sprawniej i lepiej od nich, zawsze, bez względu na to, jak wymagające fizycznie mogło być zadanie. Do tej pory udawało jej się ich kontrolować, ale wiedziała, że musi utrzymać swoją "osobowość w pracy". Wren odsunęła się o kilka centymetrów od kobiety – ostrożnie, żeby zerwanie kontaktu skóra do skóry nie było zbyt gwałtowne. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, było jej obudzenie. Zatrzymała się na kilka sekund, wstrzymując oddech. Po tym pierwszym momencie, kiedy można było bezpiecznie założyć, że pierwsza zmiana pozycji nie zakłóciła snu kobiety, Wren poczuła się na tyle pewnie, by wyślizgnąć się z łóżka, stawiając bose stopy na podłodze i podnosząc koszulę z kremowego dywanu. Boże, co by dała, żeby spotkać kobietę z odrobiną domowej i dekoracyjnej kreatywności. Kobietę, która potrafiłaby wyobrazić sobie przestrzeń w nowy i interesujący sposób, zamiast tego beżowego, inspirowanego Instagramem gówna w stylu "Żyj, śmiej się, kochaj". Kobietę, której gusty nie byłyby dyktowane przez to, co było tanie w dziale Dom i Ogród w najbliższym Targetcie lub Costco. Jeśli zobaczy jeszcze jeden zestaw lampek choinkowych zawieszonych na monsterze, to krzyknie. Wren kochała naturę i choć z pewnością dla niektórych wyglądało to ładnie, zawsze żałowała roślin więdnących na brzegach, wciśniętych w kąty i pokrytych akcesoriami jako czysta dekoracja. Wiedziała, że rozkwitłyby na zewnątrz, z nieograniczonym dostępem do wiatru, deszczu i słońca, łaskotane przez owady i istniejące w jedności ze swoim otoczeniem... Nie wystawione na pokaz. Złapała się na tym, że znowu wpada w mentalną pętlę, ociągając się, i szybko zapięła koszulę. Zabrała z podłogi kabaretki, pasek i buty, ale nie założyła ich, woląc po prostu się wymknąć. Chodząc na palcach, dotarła do drzwi sypialni, zanim usłyszała głos kobiety. "Hej" – wymamrotała kobieta, wciąż na wpół śpiąca. Potem, trochę bardziej przytomnie: "Wychodzisz?" "Tak" – szepnęła Wren – "Muszę iść do pracy. Przepraszam." "Ale jest sobota..." "Wielu klientów rezerwuje nas na soboty, jeśli pracują w tygodniu. Chcą móc z nami porozmawiać i zobaczyć, co robimy. Upewnić się, że się pojawimy. Powstrzymać nas przed kradzieżą." To nie było kłamstwo, tylko akurat nie dotyczyło tej konkretnej soboty. Poza tym Wren miała gdzieś iść; tylko nie do pracy. Kobieta usiadła, nie zawracając sobie głowy zakrywaniem nagiej piersi prześcieradłem. Miała ładne cycki: duże i dość symetryczne, trochę przewidywalne i w stylu gwiazdy porno jak na kaca Wren, choć z pewnością podobały jej się w alkoholowym zamroczeniu poprzedniej nocy. Zobaczyła mały siniak tworzący się tuż nad prawym sutkiem kobiety i pomyślała w duchu, że ta niedoskonałość poprawia jej konwencjonalne piękno. Dąsając się, kobieta powiedziała: "Chodzi o to, że... No wiesz, pomyślałam, że moglibyśmy zjeść śniadanie czy coś. Wiesz... poznać się." Choć to było okrutne, Wren prawie się roześmiała. Och, Stacy – albo Britney, albo Kayla, albo Chardonnay – już cię znam. Pracujesz w PR, HR, marketingu, mediach społecznościowych lub jakiejś nieświętej hybrydzie ich wszystkich. Wyjeżdżasz na weekendowe wycieczki do Wine Country z "dziewczynami" i skrupulatnie dokumentujesz całą tę imprezę. "Słuchaj" – powiedziała zamiast tego – "Jesteś świetna. Ale..." Właściwie, dlaczego nie zostawić sobie trochę otwartych opcji? To prawda, że dość banalny, waniliowy seks był tylko w porządku – nie okropny, nic specjalnego – ale spełnił swoje zadanie. Dobrze jest mieć kogoś na haczyku do odprężenia, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej burzy. Nie. Nie myśl o tym pieprzonym liście. Nie teraz. Jeszcze nie. Dopóki nie wypijesz kawy i wystarczająco mocnego środka przeciwbólowego, żeby powalić konia. "Ale naprawdę muszę lecieć" – dokończyła, porzucając planowane odrzucenie. "Zadzwonię do ciebie kiedyś, okay?" Czy mam jej numer? Nie pamiętam. Jeśli po powrocie do domu i naładowaniu telefonu okaże się, że go nie ma, to nic straconego. Mogła wyjść ponownie i złapać kolejny zamiennik. Wreszcie na korytarzu chwyciła torebkę i sprawdziła zawartość. Tym razem nie zgubiła kart ani kluczy, co zdarzało się w przeszłości. Gdy zbliżała się do drzwi wejściowych mieszkania, biała, miaucząca kuleczka futra otarła się o jej nagie łydki; stworzenie wyglądało jak wyjęte prosto z kreskówki Disneya. Wbrew sobie Wren musiała się uśmiechnąć. Schyliła się, by podrapać go za uszami, i sprawdziła zawieszkę z imieniem na różowej skórzanej obroży. Wąsy. Figurowała. Zorientowała się w sytuacji i znalazła odpowiednią kombinację tras autobusowych do domu; stała się w tym niemal profesjonalistką podczas tych cotygodniowych wypraw na łowy. Kiedy wróciła, wzięła prysznic, przebrała się, umyła zęby i zgarnęła obcięte na krótko czarne włosy z twarzy odrobiną żelu, próbując ułożyć je tak, żeby nie krzyczały "próbowałam kupić poppersy od bramkarza o trzeciej nad ranem". Po połknięciu ibuprofenu i obfitej ilości kofeiny, którą sobie obiecała, ponownie wyruszyła, by zobaczyć się z matką. Jako dziecko marzyła o otrzymaniu listu od ojca, ale lata mijały w radiowej ciszy. A teraz w końcu usłyszała od Biur Mister Tennyson Ward – od jego biura, nawet nie od niego. To było od prawnika. A treść listu doprowadziła ją do wrzenia ze złości.

Najnowszy rozdział

novel.totalChaptersTitle: 93

Może Ci Się Również Spodobać

Odkryj więcej niesamowitych historii

Lista Rozdziałów

Wszystkie Rozdziały

93 rozdziałów dostępnych

Ustawienia Czytania

Rozmiar Czcionki

16px
Obecny Rozmiar

Motyw

Wysokość Wiersza

Grubość Czcionki

Rozdział piąty: Kos – Zakochanie w macosze | Czytaj powieści online na FicSpire