Następnego ranka w domu Andersonów wszystko toczyło się jak zwykle. Oznaczało to kontynuowanie układania nowego patio, opowiadanie Denny'emu o jej poczynaniach i okazjonalne zmienianie się z nim, na przemian układanie płyt i obserwowanie go, aż nabrała wystarczającej pewności co do jego techniki, by zostawić go samego. Gdyby patio było jedyną częścią zlecenia, mogliby skończyć w ciągu kilku dni, ale kilkumorgowy kawałek ziemi Andersonów przechodził ogromny projekt. Wren była szczęśliwa, że udało jej się zdobyć to spore zlecenie; po jego zakończeniu i spłaceniu chłopaków i dostawców, doszła do wniosku, że zostanie jej wystarczająco dużo, aby zapłacić za najnowsze wydatki medyczne matki i kolejny miesiąc zakwaterowania i opieki w ośrodku opieki.
Ciężko było ciągle patrzeć w lufę nie tylko miesięcznej opłaty za instytucję, która miała obejmować wszystko, ale także dodatkowych wydatków, gdy tylko Ava musiała jechać do szpitala na rezonans magnetyczny lub tomografię komputerową, do fizjoterapeuty lub do duetu logopedy i trenera wokalnego. Wszystko się sumowało, i chociaż Wren mogła sobie pozwolić na bardzo podstawową polisę ubezpieczenia zdrowotnego dla siebie, nie mogła prawnie rozszerzyć jej na swoją matkę. Nie chodziło o to, że nie mogła płacić rachunków, po prostu pieniądze znikały tak szybko, jak się pojawiały, w tych czasach, a jeden tydzień bez pracy dzielił ją od kłopotów. Nie mogli sobie pozwolić na potknięcie; ani na chwilę.
Dziś, czując krople potu spływające po kręgosłupie i zbierające się w wilgotną plamę u dołu pleców, Wren zauważyła, że nieświadomie zaciska zęby. Nie ze złości, chociaż miała jej pod dostatkiem, ale z napięcia. Jej ciało było spięte i gotowe do walki lub ucieczki, jak to miało miejsce od czasu, gdy po raz pierwszy otworzyła list.
Wczoraj, po poinformowaniu matki o tym, co zaplanował Tennyson, Wren została zmuszona do zignorowania własnego oburzenia, aby odwieść Avę od skoku w przepaść. Jej wściekłość była tak silna, że groziła spowodowaniem dodatkowych problemów medycznych, na które żadna z nich nie mogła sobie pozwolić fizycznie, psychicznie ani finansowo. W pewnym momencie była przekonana, że Ava rzuci się z wózka inwalidzkiego i doczołga się do Tennysona na paznokciach. Większość wizyty spędziła po prostu zapewniając matkę, że nie pozwoli, aby stało się im coś złego. Żadna z nich nie dbała o emocjonalną stronę tego najwyraźniej nadchodzącego małżeństwa - jak powiedziała Ava, niech stary dziad żeni się z kimkolwiek go zechce. Anonimowa kobieta, jak dotąd hipotetyczna dla Wren i Avy, albo była na tyle głupia, by wierzyć w uczciwość Tennysona, albo sama była równie wyrachowana i chciwa pieniędzy jak stary człowiek, i polowała na jego ogromną fortunę. Tak czy inaczej, są siebie warci.
Nie, Wren była wściekła, ponieważ liczyła na spadek, który zapewni matce godne życie na starość. Obiecano im tylko kawałek - tak naprawdę kroplę w oceanie - z ogromnych skarbów Tennysona. Ale teraz Wren nie zdziwiłaby się, gdyby ożenił się ponownie z czystej złośliwości. Po prostu po to, aby upewnić się, że nawet ta obiecana kwota, tak mała dla niego, a jednocześnie tak całkowicie zmieniająca życie i zapewniająca je Wren i Avie, do nich nie dotrze. To było podłe.
Priorytety Wren były jasne. Musiała dokończyć to duże zlecenie dla Andersonów, jakoś znaleźć następne i wymyślić sposób, aby powstrzymać to małżeństwo, aby zapewnić matce bezpieczeństwo. Po prostu nie wiedziała, jak to zrobić... Jeszcze.
Niektóre rzeczy, takie jak więzi, które nas łączą, są natychmiastowe. Jak miłość, którą Ava opisała, widząc Wren po raz pierwszy. Jak natychmiastowa, jednoczesna odraza Tennysona przy tej samej okazji. Złożył matce kurtuazyjną wizytę w szpitalu, spojrzał raz na Wren i od tamtej pory nigdy więcej nie spojrzał na żadną z nich. Jego brak zainteresowania był szybki jak błyskawica, szybkoschnący cement, podobnie jak kiedyś wybuchowy, ale teraz starannie kontrolowany gniew Wren na widok listu.
Nawet pomijając pieniądze, Tennyson nie zasługiwał na ponowne ożenek. W razie gdyby naprawdę kochał tę dziewczynę, kimkolwiek ona była, nie mógł po prostu przepisać sobie szczęśliwego zakończenia. Nie mógł zabrać życia, które obiecał Avie i oddać je komuś innemu.
Dość, powiedziała sobie Wren, zdając sobie sprawę, że kręci się w kółko. Skup się, idiotko. Chcesz stracić to zlecenie, bo popełniłaś głupi błąd?
Projekt Andersonów obejmował zaprojektowanie i stworzenie misternych wzorów nowych rabat kwiatowych, zainstalowanie "stawu spokoju" (cokolwiek to, kurwa, może znaczyć) z dołączonym sztucznym strumykiem i zbudowanie altany z barem na świeżym powietrzu. Krótko mówiąc, mnóstwo pracy do wykonania w ograniczonym czasie, jeśli Wren chciała, aby zlecenie było opłacalne. A chciała.
Uśmiechając się, klepnęła Denny'ego po plecach, podziwiając jego postępy. "Jest lepiej" - powiedziała mu. "Kontynuuj tak przez jakiś czas, dobrze? I wymieszaj trochę więcej cementu, jeśli ci się skończy. Idę sprawdzić, co robią inni."
"Jasne, szefowo." Truskawkowo-blond, kudłaty, piegowaty chłopak puścił do niej oko ze swoim zwykłym urokiem. Nie sądziła, że naprawdę się w niej podkochuje - musiał już zrozumieć, że jest lesbijką - ale był po prostu jednym z tych nastolatków, którzy flirtowali ze wszystkim, co się ruszało. Miał w sobie pogodę ducha, odporność na krytykę bez ego i dobrą pamięć do stosowania się do uwag, co Wren rozpoznała jako cechy, które zaprowadzą go daleko. Dobrze zrobiła, zatrudniając go.
Miała tylko nadzieję, że będzie mogła sobie pozwolić na jego utrzymanie. Nawet przy pensji praktykanta, jego stawka godzinowa pochłaniała część jej budżetu, na którą nie była pewna, czy będzie mogła sobie pozwolić, jeśli firma nie znajdzie więcej pracy. Radzili sobie dobrze na poziomie oddolnym, odkąd zaczęła całą tę działalność od podstaw po studiach, ale ona, a co za tym idzie, firma, nigdy nie miała pieniędzy, aby wpompować je w marketing lub czasu, aby zainwestować w networking, co kosztowałoby ją drogo w walucie biletów na konferencje, podróży i zakwaterowania.
Miała kilku lojalnych, powracających klientów, ale tylko tyle można zrobić z jednym ogrodem, zanim właścicielowi skończy się miejsce i ambicje. Ta garstka klientów była hojna w swojej opinii o niej, wychwalając ją i zdobywając jej trochę zleceń dzięki poczcie pantoflowej, ale mimo to firma pozostawała w pewnym zastoju. Wren bawiła się myślą o zwróceniu się do inwestorów venture capital; w końcu bardzo potrzebowała zastrzyku gotówki, aby zwiększyć skalę działalności do bardziej bezpiecznego i zrównoważonego rozmiaru. Ale wtedy jej buntownicza natura i duma, których była dobrze świadoma, oznaczały, że wiedziała, że praca z nią będzie koszmarem. Nie chciała oddawać swoich ciężko zarobionych udziałów i nie chciała, żeby jakiś bezduszny milioner myślał, że może kupić jej uczciwość i reputację tylko dlatego, że rzucili jej kość. Widziała to już teraz: sztywniak w garniturze mówiący jej, żeby używała tańszych, gorszej jakości materiałów, żeby obniżyła pensje swoim pracownikom, żeby zakończyła program praktyk, który stworzyła i dzięki któremu zatrudniła Denny'ego, ponieważ była głęboko i szczerze oddana ciągłej edukacji w swojej branży. Inwestor widziałby tylko znaki dolara, a to oznaczałoby konieczność kompromisu w kwestii niezachwianej reputacji jakości, którą starała się zbudować. To prawda, że mogli przetrwać dziwny chudy miesiąc między dużymi projektami, ale każde zlecenie, które kiedykolwiek otrzymała, zostało wykonane na czas, na wysokim poziomie i na długo.
A jednak myślała o tym, że jej matka upadnie; albo rozwinie się u niej zapalenie płuc, co często zdarza się w ośrodkach opieki; albo będzie potrzebowała nowej, drogiej terapii.
Znowu wszystkie te problemy sprowadzały się do Tennysona. Jednym czekiem i obojętnym machnięciem ręki mógł zapewnić Avie bezpieczeństwo, wyżywienie i dach nad głową, ale chciał wydać te pieniądze na nową zabawkę. Nie ma mowy, żeby mu to uszło na sucho.
"Lemonady, Roweno, kochanie?"
To była pani Anderson, ubrana w sukienkę w kratkę do kostek i słomkowy kapelusz z pasującą wstążką. Miała nawet na rękach małe białe koronkowe rękawiczki, prawdziwa dama z Południa. Ona i jej mąż pochodzili z Teksasu, a jej głos zachował trochę przeciągania. W tych rękawiczkowych dłoniach trzymała srebrną tacę, a zgodnie z jej słowem, na tacy stał dzban lemoniady, kostki lodu i plasterki cytryny brzęczały i pływały w środku.
Wycierając kark wierzchem dłoni, Wren z wdzięcznością przyjęła szklankę, biorąc duże łyki. "Dziękuję, pani A. I proszę, śmiało mów do mnie Wren."
Pani Anderson uśmiechnęła się, kurze łapki na krawędziach jej oczu zmarszczyły się zgodnie z muśniętymi słońcem fałdami jej czoła. "Ale Rowena jest taka kobieca i wyjątkowa. Co powiedziałby twój ojciec, gdyby usłyszał, że używasz takiego chłopięcego imienia?"
Wren zachowała spokój - była więcej niż przyzwyczajona do zdziwienia tych tradycyjnych typów. Postanowiła się tym bawić. "Naprawdę nie potrafię powiedzieć" - odpowiedziała z pełną szczerością. "Wątpię, czy w ogóle rozpoznałby kobietę, którą się stałam."
Pani Anderson uśmiechnęła się uprzejmie. "Całkiem możliwe." W tej jednej, tak bardzo południowej intonacji, powiedziano tak wiele. Jaśniejszym tonem dodała: "Cóż, Roweno, kochanie, pomyślałam, że cię znajdę, ponieważ - no cóż, to delikatne, ale chcę z tobą porozmawiać o pracy."
"O?" Serce Wren zabiło mocniej, ale zachowała neutralny wyraz twarzy. Wypiła do dna szklankę i odłożyła ją tak delikatnie, jak tylko potrafiła, z powrotem na tacę. Pod rękawiczkami opalone kostki pani Anderson zbielały z nacisku. "O co chodzi?" - powiedziała, nieświadomie naśladując wymuszoną uprzejmość tonu pani Anderson. "I dziękuję za napój, przy okazji."
Pani Anderson skinęła głową, bez słowa potwierdzając podziękowania. "Chodzi o to, że zajmuje to trochę więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Długo na to oszczędzaliśmy i..." Westchnęła. "Kochanie, jeśli nie jesteście w stanie..."
"Pani Anderson, mogę pani zapewnić, że jesteśmy w pełni zdolni do wykonania tej pracy. Mój zespół naprawdę dobrze się bawi."
"Błogosław cię. Zabawa jest miła, kochanie, ale nie płacę twoim chłopcom za dobrą zabawę."
Wren wciągnęła powoli powietrze i wypuściła je ostrożnie, kontrolując oddech. "Oczywiście, że nie, pani A. Nie o to mi chodziło. Chodziło mi tylko o to, że cieszą się, że tu są."
"Mimo to..." Pani Anderson spojrzała w bok, a ruch ten spowodował, że szybko topniejące kostki lodu zadźwięczały i zatańczyły w dzbanku. "Roweno, sprowadza się to do tego: jeśli twój zespół nie skończy w ciągu dwóch tygodni, będziemy zmuszeni zapłacić ci za dotychczas wykonaną pracę i zatrudnić kogoś innego. Przykro mi, ale potrzebujemy ogrodu gotowego na sezon letni. Organizujemy wiele przyjęć dla klubu jachtowego i chłopaków z biura Henry'ego, rozumiesz."
Wren uśmiechnęła się sztywno; to było to albo krzyk. "Rozumiem" - wydusiła z siebie. "Dwa tygodnie." Pierwotny harmonogram przewidywał kolejne dwa miesiące, a nie dwa tygodnie, a Andersonowie go zatwierdzili. Pieprzeni bogaci, wymagający dranie. "Nie ma najmniejszego problemu. Powiem moim chłopcom, żeby przyspieszyli." Jej chłopcy, którzy już pracowali po jedenaście godzin dziennie w upale.
Uśmiech pani Anderson poszerzył się, a jej oczy zalała ulga. Rozmowa z wynajętą pomocą musi być taka niezręczna - takie niewygodne narzucanie się. "Pilnuj tego" - powiedziała słodko i wycofała się z powrotem w cień pachnący naftaliną.
"Kurwa" - powiedziała Wren, do niczego i do nikogo. Spojrzała na biednego Denny'ego, gwiżdżącego beztrosko.
"Kurwa."
I co teraz?










