**Violet**
Serce waliło mi w piersi, napędzane mieszanką ekscytacji i nerwów, gdy z walizkami w dłoniach przemierzałam kampus Akademii Starlight.
Marzyłam o tym, odkąd tylko sięgam pamięcią – znaleźć się w gronie najlepszych zmiennokształtnych. Dostanie się do akademii graniczyło z cudem, ale jakimś sposobem mi się udało.
Dziś miał się rozpocząć nowy rozdział w moim życiu i absolutnie nic nie mogło tego zepsuć.
– Z drogi, okularnico!
Prawie nic.
Pisnęłam cicho, gdy ktoś pchnął mnie na ziemię, a ja upadłam razem z walizkami.
Okulary zsunęły mi się z nosa, a mnie ogarnęła panika.
– Nie, nie! – wyszeptałam, zamykając oczy i desperacko szukając ich po omacku.
Musiałam mieć je na nosie przez cały czas. Nosiłam je od ósmego roku życia i wiedziałam jedno: jeśli ich nie założę, czeka mnie zimna i samotna noc.
Koszmary, wizje...
– Jest! – odetchnęłam z ulgą, gdy palcami musnęłam znajomą oprawkę. Szybko wsunęłam je z powrotem na nos.
Mignęły mi plecy chłopaka, który mnie popchnął; szedł dalej ze swoją grupą przyjaciół. „Dupek!” – mruknęłyśmy jednocześnie: ja i moja wilczyca, Lumia.
Jeden z chłopaków, ubrany w niebieską bluzę z kapturem, obejrzał się za siebie ze spojrzeniem, które wyglądało na pełne współczucia.
Nasze oczy się spotkały, po czym zawrócił i podbiegł w moją stronę.
Zmieszana patrzyłam, jak podnosi moje walizki z ziemi, a potem wyciąga rękę, by mi pomóc.
– Nic ci nie jest?
– Nie, dzięki – przyjęłam pomoc i wstałam, stając z nim twarzą w twarz.
Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu na widok przystojnego blondyna przede mną; miał oczy o barwie miodu i włosy nieco jaśniejsze od moich.
– Przepraszam za księcia – powiedział. – Nie chciał tego zrobić, jest dzisiaj trochę marudny.
Zmarszczyłam brwi. – Księcia?
Chłopak zmierzył mnie dziwnym wzrokiem. – No, Ly... nieważne. Pierwszy dzień?
– Tak.
– Pomóc ci z walizkami?
– Tak, pewnie.
Chwycił moje dwa bagaże i ruszyliśmy, a ja musiałam przebierać moimi krótkimi nogami, żeby za nim nadążyć, bo byłam prawie o połowę niższa. – Szłaś odebrać klucze?
– Tak.
– Umiesz mówić tylko „tak”?
– Ta... to znaczy nie – potrząsnęłam głową, nieco zawstydzona.
Zaśmiał się cicho. – Jestem Nate, członek samorządu uczniowskiego.
– Violet – odpowiedziałam.
Nate zerknął na mnie, a potem jego wzrok zaczął mnie taksować. To spojrzenie było tak intensywne, że nie mogłam powstrzymać rumieńca. – Niech zgadnę – odezwał się. – Siedemnaście lat, mała i skromna wataha, córka Alfy, pomocnica uzdrowiciela?
Spojrzałam na niego zszokowana i parsknęłam zaskoczonym śmiechem. – Prawie trafiłeś. Osiemnaście.
No i była jeszcze ta druga kwestia.
Alfa był moim wujem, który mnie wychował, ale nie był to temat, o którym lubiłam rozmawiać.
Moi rodzice zginęli w ataku, gdy miałam osiem lat, i od tamtej pory opiekował się mną wujek. Był Alfą watahy Krwawej Róży, małego stada ze wschodu.
– Uczysz się na pomocnicę uzdrowiciela? Rodzice muszą być z ciebie dumni – powiedział Nate.
– Tak, i oni... – odpowiedziałam, a słowa uwięzły mi w gardle.
Alfa Fergus próbował traktować mnie jak córkę, ale był zbyt niezręcznym człowiekiem, by wychowywać dziecko. Nigdy nie było go w pobliżu, a nasza Luna, Sonya, starała się jak mogła, ale po prostu nigdy nie nawiązałyśmy tej matczyno-córczynej nici porozumienia. Oliwy do ognia dolewał Dylan, mój kuzyn, z którym się wychowywałam. Nazywałam go bratem, wszyscy tak robili. Nienawidził mnie przez całe życie, nigdy nie podając powodu, i nigdy się nie dogadywaliśmy.
Był na drugim roku w Akademii Starlight i dał mi bardzo wyraźnie do zrozumienia, że w tych murach nie jesteśmy rodziną i mam się trzymać od niego z daleka.
Jego dokładne słowa brzmiały: „Nie przynoś mi wstydu, dziwadło”.
– Są dumni – westchnęłam.
Podążając za Nate'em, zauważyłam mnóstwo dziewczyn walczących o jego uwagę. Od czasu do czasu zauważał którąś z nich, co spotykało się z piskami zachwytu. Z taką twarzą nietrudno było zgadnąć, że jest popularny. A co najważniejsze, wydawał się mieć też dobre serce.
Przyłapał mnie na gapieniu się, więc spuściłam wzrok na ziemię, chichocząc nerwowo.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Nate.
Podniosłam wzrok i zorientowałam się, że dotarliśmy już do głównej auli. – Chodź – poprowadził mnie do środka, a wnętrze było równie niesamowite, jak zapamiętałam z dni otwartych – wielka, otwarta przestrzeń z wysokimi sufitami i luksusowym wystrojem.
Było tu dość tłoczno, wszędzie pełno studentów i walizek. – Wow – westchnęłam, rozglądając się z podziwem.
Nate wskazał palcem. – Tam jest recepcja. Możesz tam uzyskać informacje i odebrać klucze – po czym wyciągnął rękę. – Miło było cię poznać. Witaj i mam nadzieję, że będziesz miała udany rok, Violet.
Patrzyłam na jego dłoń przez chwilę, zanim ją uścisnęłam. – Dziękuję.
Mrugnął do mnie, a ja poczułam trzepotanie w piersi. Trzymałam jego dłoń o sekundę dłużej niż to konieczne, a kiedy spojrzał na nasze splecione ręce z łagodnym uśmiechem, odkaszlnęłam i cofnęłam się.
– Dziękuję – powtórzyłam, nie wiedząc, co innego powiedzieć. – I dziękuję, że wróciłeś, żeby mi pomóc.
– Nie ma sprawy – odparł Nate. – Po prostu wykonuję swoją pracę.
Racja, przecież był w samorządzie.
– Nate, chodźmy! – zawołał donośny głos.
Spojrzałam ponad ramieniem Nate'a, by zobaczyć, skąd dobiega wołanie. To był chłopak oparty o jeden z filarów, otoczony przyjaciółmi, odwrócony do nas plecami. Ten sam, który nazwał mnie okularnicą. Rozpoznałam jego głos natychmiast. Nate nazwał go księciem i zastanawiałam się, czy to dlatego, że jest prawdziwą arystokracją, czy przez jego roszczeniowe zachowanie.
Mimo to Nate nie wahał się ani sekundy i natychmiast ruszył w stronę przyjaciela.
– Następny! – krzyknęła kobieta za biurkiem informacyjnym, przywracając mnie do rzeczywistości. Na jej twarzy malowało się znudzenie.
– O, tak, to ja! – powiedziałam, brzmiąc niezręcznie nawet dla samej siebie, siłując się z dopchnięciem walizek do biurka.
– Nazwisko, rok i kierunek – zażądała płaskim tonem.
– Violet Hastings, pierwszy rok na wydziale uzdrowicielskim?
Kobieta mruknęła i zaczęła przeglądać stos papierów lub teczek. W międzyczasie moje myśli powędrowały do moich trzech nowych współlokatorek; miałam nadzieję, że będą przynajmniej bardziej znośne niż ten gość, który wyzwał mnie od okularnic.
– M-Muszę powiedzieć, że jestem bardzo zaszczycona, będąc jedną z wybranych dwustu osób, które mogą uczyć się od najlepszych uzdrowicieli, a moja mama była właściwie absolwentką, więc jestem naprawdę podekscytowana, żeby...
Kobieta przerwała mi, rzucając w moją stronę komplet kluczy, które złapałam w ostatniej chwili. – Pawilon Księżycowy, drugi budynek po lewej, drugie piętro, pokój 102. Następny!
– Okej? – zamrugałam, zszokowana jej nieuprzejmością. Zanim zdążyłam zareagować, ktoś mnie odepchnął i prawie się potknęłam, ale na szczęście w porę odzyskałam równowagę.
Podążanie za wskazówkami niemiłej kobiety do akademika nie było na szczęście zbyt kłopotliwe. Z wielkim trudem dotarłam na drugie piętro, kompletnie zdyszana i pewnie spocona – ale byłam na miejscu i tylko to się liczyło.
Korytarz był pełen studentów, którzy rozmawiali, wnosili swoje rzeczy i tak dalej. Przytłoczona hałasem i ludźmi, rozejrzałam się, nie wiedząc, od czego zacząć.
– W którym jesteś pokoju? – zapytał głos z tyłu.
Gdy odwróciłam głowę, jakaś kobieta głośno wciągnęła powietrze prosto w moją twarz. – Adelaide? – otworzyła szeroko swoje przenikliwe zielone oczy.
Spojrzałam na nią, próbując ustalić, czy ją znam, ale nie mogłam jej rozpoznać. – K-Kto? – wyjąkałam.
Kobieta miała jasnoszare włosy upięte w kok, okulary na nosie i te niesamowite zielone oczy. Wpatrywała się we mnie z intensywnym, niemal pełnym nadziei wyrazem twarzy, podczas gdy ja patrzyłam na nią dziwnie, myśląc, że musiała mnie z kimś pomylić.
– Bardzo przepraszam – usprawiedliwiła się. – Po prostu wyglądasz jak ktoś, kogo kiedyś znałam.
Uśmiechnęłam się ciepło. – W porządku.
– Mam na imię Esther i jestem opiekunką tego wydziału. A ty jesteś... – zaczęła, przenosząc wzrok na nazwisko na moim breloczku. – Violet Hastings z pokoju 102. To pokój w głębi korytarza – powiedziała.
– Dziękuję – westchnęłam, wdzięczna za pomoc.
Posyłając jej ostatni uśmiech, ruszyłam dalej z walizkami w stronę mojego pokoju. Z każdym krokiem coraz bardziej denerwowałam się spotkaniem ze współlokatorkami.
Jakie będą?
Czy je polubię?
Czy one polubią mnie?
Uświadomiłam sobie, że nawet w watasze Krwawej Róży tak naprawdę nigdy nie miałam przyjaciół. Owszem, byli ludzie, z którymi byłam bliżej niż z innymi, ale przyjaciele?
Dotarłam do drzwi z numerem 102, a serce łomotało mi w piersi. Biorąc głęboki oddech, przekręciłam klucz w zamku, a potem pchnęłam drzwi.
Na środku pokoju stały dwie dziewczyny, które natychmiast przerwały rozmowę i spojrzały na mnie.
Jedna z nich miała ufarbowane na jasny róż włosy, druga ciemne loki. Ich ubrania były stylowe i wyglądały na drogie, przez co poczułam się niepewnie i nie na miejscu. Prawdopodobnie pochodziły z rodzin o wysokim statusie, z większych watah, w przeciwieństwie do mnie.
– Przeszkadzam? – zapytałam niepewnym głosem.
Różowowłosa dziewczyna podbiegła do mnie. – Nie – powiedziała w pośpiechu. – Jestem Amy, to Trinity. A ty jesteś nią? Byłą Kylana?
Zmarszczyłam brwi w zakłopotaniu. – Kim?
I kim był Kylan?
– Naszą współlokatorką, Chrystal? Byłą Księcia Likanów? – wyjaśniła Amy. – Słyszałam, że musi powtarzać pierwszy rok i jest naszą współlokatorką. Czy to ty?
















