Dźwięk pikania windy znowu odwrócił jej myśli.
Żywo przypomniała sobie, jak przyjechała tu po raz pierwszy. Drzwi windy się otworzyły, a ona wyszła, czując się odpychająco z każdym krokiem w kierunku mieszkania.
Po wpisaniu kodu, tego, który kazał jej wybrać trzy miesiące po podpisaniu umowy, chciał, żeby miała dostęp, ostrzegając ją, by zawsze nosiła maskę na nos, gdy tu przyjeżdża. Do tych zasad sumiennie stosowała się przez lata.
Drzwi zapikały i się otworzyły. Pchnęła je i weszła, a znajomy jego zapach uderzył w jej zmysły i przez kilka minut miała ochotę się załamać.
Wyraźnie zaznaczył, że to umowa. Umowa bez zobowiązań. To takie niesprawiedliwe, że musiała się tak czuć, i z determinacją postanowiła, że już nigdy nie wróci do jego mieszkania.
Salon był niezwykle przestronny i żywy. Kiedyś był ponury i przygnębiający, dopóki nie mogła znieść jego pustki – dokładnie takich uczuć, jakie on wywołał.
Za jego zgodą, by dodać pomieszczeniu odrobinę życia, urządziła go w domowy sposób, jaki ma teraz.
Głęboko wzdychając, zaczęła od pozbycia się wszystkiego, co dostała, chociaż to on za to zapłacił.
Po siedmiu godzinach pracy dom wyglądał tak bez miłości i samotnie, jak wtedy, gdy przybyła tu po raz pierwszy. Pamiętała jego spojrzenia tego dnia. Był w nich blask uznania i ciepła, chociaż nigdy o tym nie wspomniał. „Czy te zmiany wystarczą?” – to jedyne, co powiedział, dając do zrozumienia, że akceptuje te zmiany.
Calista potarła dłońmi skronie, czując się zmęczona, ale zadowolona z wykonanej pracy. Podniosła telefon i wypchnęła walizkę. Wszystkie ubrania, biżuteria i torby, które od niego dostała, były spakowane w dużą torbę.
Kilka minut później posprzątała pokój. Zadowolona, z lekkim uśmiechem na ustach, ostatni raz spojrzała na prawie opustoszały dom i zamknęła za sobą drzwi.
Miała to wszystko sprzedać, a dochód przekazać na cele charytatywne.
Wyszła z budynku, rzucając mu ostatnie, tęskne spojrzenie, oddalając się z torbą pełną pieniędzy, które otrzymała ze sprzedaży biżuterii, którą jej podarował. Ziewnęła, wyciągając zmęczone ręce.
Jej telefon zapikał, a ona sięgnęła do kieszeni, uśmiechając się na widok identyfikatora dzwoniącego.
„Emily?” – zawołała, czując ciepło pomimo dziwnych uczuć, które miała wcześniej. Jej smutek zniknął w mgnieniu oka.
„Jest już późno, chyba 16:00” – powiedziała, zatrzymując się. „Znalazłaś już jakieś miejsce?”
„Tak” – odpowiedziała Emily z drugiej strony. „Jest z nami twój tata. Kalifornia wydawała się idealnym miejscem na rozpoczęcie nowego życia. Widzieliśmy mieszkanie, które ci się spodoba”.
Przyjemny, pełen uznania uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy skierowała się w inną stronę, prowadzącą do organizacji charytatywnej. Zamierzała zanieść dochód ze sprzedaży biżuterii i ubrań do banku, zanim uda się do kancelarii prawnej Windsor.
„Ufam, że znajdziesz idealne miejsce” – powiedziała, kierując się w stronę kawiarni po drugiej stronie ulicy. Zamierzała przejść na drugą stronę do nowo wybudowanej kawiarni, kiedy go zobaczyła. Jej serce stanęło, gdy pilnie pisał na laptopie.
Zastanawiała się, co tam robi, a kiedy zauważyła, że jego usta drgnęły w uśmiechu, nie był on szeroki, ale w jego oczach widziała rozbawienie.
Jej serce pękło na ten widok.
„Kiedy mam zaznaczyć, że bierzesz ten dom, Cal?” – zapytała Emily, w jej głosie słychać było zapał.
Ale Calista nie mogła odpowiedzieć. Czuła się jak porażka. Nigdy nie widziała, żeby się śmiał, nawet najmniejszego drgnięcia jego ust, ani nie słyszała, żeby rozmawiał tak serdecznie, jak teraz.
Skręcała dłońmi, gdy zazdrość ją paliła. Szybko poszedł dalej. Jeszcze wczoraj, a on już poszedł dalej, śmiejąc się, jakby nigdy nie istniała. Jej oczy próbowały zeskanować dalej, żeby zobaczyć, z kim jest, ale łzy zamazywały jej wzrok. Najwyraźniej był na randce z nią, jedyną kobietą w jego sercu.
„Jesteś tam, Cal?” – zawołała Emily. Calista skinęła głową, z trudem wydobywając z siebie dźwięk. „Calista, pytałam, kiedy mam zaznaczyć, że bierzemy dom”.
„On nigdy mnie nie zabierał na randki” – wyszeptała cicho, a łzy spływały jej po policzkach.
Cholera! Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, to płakać. Dlaczego u licha płakała?
„Co?” – zapytała Emily, słysząc cichy szept i myśląc, że Calista do niej mówi.
„Jutro, Emily. Wyjeżdżamy dziś wieczorem” – odpowiedziała Calista, zatrzymując taksówkę, jednocześnie odrywając wzrok od tego widoku.
„Co?” – zapytała Emily, zszokowana. „Zarezerwowałaś już bilet lotniczy? Kiedy to zrobiłaś?”
„Teraz. Zrobię to po rozmowie” – powiedziała, kończąc rozmowę, by zapobiec dalszym pytaniom ze strony przyjaciółki.
„Dokąd jedziemy, proszę pani?” – zapytał kierowca, gotów ruszyć samochodem do jej celu.
„Do kancelarii prawnej Windsor” – powiedziała, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
Po kilku minutach jazdy samochód zatrzymał się przed budynkiem. Wysiadła, prosząc go, żeby poczekał kilka minut, gdy weszła do firmy.
Weszła do windy, wcisnęła ostatnie piętro, wskazujące na biuro Ranyi, i gdy drzwi się zamykały, ktoś wsunął rękę, powstrzymując windę przed zamknięciem się na Caliście.
Jej serce podskoczyło, mając nadzieję, że to nie Ranya. Był kimś, kogo nigdy nie chciała już widzieć.
Calista podniosła głowę, żeby zobaczyć, kto do niej dołączył w windzie, i ciche „wow” wymknęło się jej z ust, gdy do środka weszła niezwykle ekstrawagancko ubrana kobieta. Jej mocne perfumy wypełniły ograniczoną przestrzeń windy.
Była niezwykle piękna, wysoka, smukła i idealnie krągła. Wyglądała jak aktorka lub modelka z opery mydlanej.
Lekko skinęła głową w geście uznania Caliście, która odwzajemniła ten gest. Wcisnęła ostatni przycisk, ten, na którym znajdował się penthouse, którego Calista nigdy nie miała okazji odwiedzić.
Może była członkiem rodziny lub rodzeństwem. Niemożliwe, żeby to była Vivian.
Ranya nie lubił mocnego makijażu i mocnych wód kolońskich. Musiała być daleką kuzynką jakiegoś rodzaju.
Mówiąc o rodzinie, poza tym, że był Ranyą Windsor, Calista nic o nim nie wiedziała. Do jakiego stopnia jego dyskrecja sięgała, że nawet jego pochodzenie nie było znane w Internecie? A może była tak zajęta spłacaniem długu, że nie miała czasu zapytać i go poszukać.
Nie zrobiła tego, gdy byli razem, i absolutnie nie robiła tego teraz. W końcu on też nic o niej nie wiedział, nawet o jej domu, za co była niezmiernie wdzięczna.
Dźwięk pikania z windy odwrócił jej myśli i wyszła, lekko kłaniając się kobiecie, której oczy były skierowane na telefon.
Calista uśmiechnęła się pod nosem, idąc z kopertą w ręku do sekretarki. „Aroganckie rodzeństwo Ranyi na pewno istnieje”.
Odwróciła się ponownie, ale winda już się zamknęła. Z lekkim uśmiechem podeszła do sekretarki i wręczyła jej kopertę.
*** Lewiston Villa, Teksas ***
„Wyjeżdżasz dziś wieczorem z Teksasu, Anthony, i to jest ostateczne” – powiedział gniewnie pan Lewiston, wychodząc z sypialni syna, a jego matka podążała za nim.
„Co?” – wykrzyknął Anthony, niezwykle przystojny chłopak po dwudziestce, wyglądając na zmartwionego i nie mogąc pogodzić się z tym, co właśnie powiedział jego ojciec.
„Nie wyganiasz go do Kalifornii, bo chcesz, żeby twój nic niewarty syn prawnik odziedziczył tę firmę, prawda?” – warknęła pani Carolyn Lewiston, wsuwając swoje szczupłe ciało przed oblicze pana Lewistona. Emanowała aurą bogactwa.
Obserwując ją, można by ją pomylić z osobą po trzydziestce. Wyglądała znacznie młodziej i żywiej.
„Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz, kobieto?” – jęknął gniewnie pan Lewiston, wskazując na nią palcem wskazującym. „Czy wolisz, żeby został i wyrządził jeszcze więcej szkód mojemu programowi politycznemu? Czy wy oboje nie sprawiliście mi już wystarczająco dużo kłopotów?”
„Och!” – zaśmiała się pogardliwie, z pogardą i gniewem w głosie. „Jeśli ktokolwiek sprawia ci kłopoty, to twój syn, który zmienił nazwisko i status, żeby cię ośmieszyć. Trzy lata temu sprzeciwił się tobie i nic nie zrobiłeś… absolutnie nic!”
„Uważaj na język, Carolyn. Uważaj na język!” – ostrzegł pan Lewiston, a gniew w nim wzrastał.
„Nie pozwolę mu podjąć się tej sprawy. Wolałabym umrzeć, niż pozwolić mu bronić mojego syna i zbierać chwałę”.
„W porządku, niech wszystko będzie jasne” – odpowiedział, zwracając się w stronę Anthony'ego, który siedział już na sofie w wystawnym salonie willi. „Możesz spać, imprezować i robić swoje brudne uczynki. Ale nie wracaj, dopóki nie skończą się wybory. Jedynym sposobem, żeby udowodnić, że to nie ty jesteś na tych zdjęciach, jest wiara, że jesteś poza Teksasem”.
„Ale, ojcze…”
„Weź, ile chcesz pieniędzy” – przerwał mu pan Lewiston, uniemożliwiając mu dalsze mówienie. „Weź, co chcesz i wynoś się! Wolę nie mieć syna, niż mieć ciebie”.
















