Układ z losem
Trzy lata wcześniej
Calista stała przed monumentalnymi drzwiami Kancelarii Prawniczej Windsor, a jej dłonie drżały w chłodnym powietrzu poczekalni. Przyszłość jej ojca wisiała na włosku, a Ranya Windsor był jej ostatnią nadzieją. Lila, koleżanka ojca, zapewniła ją, że on może pomóc.
Kancelaria ta budziła respekt nawet u lichwiarzy. Desperacko pragnęła ocalić ojca przed więzieniem, nie tylko dlatego, że ucierpiałoby na tym imię i wizerunek jej rodziny, ale także dlatego, że nie mogła znieść myśli, że go zabiorą. Wiedziała, że nie ponosi odpowiedzialności za zarzuty postawione mu przez Lewiston Corporation.
– Panna Calista MacQuoid, pan Windsor już panią przyjmie – głos recepcjonistki wyrwał ją z zamyślenia. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka, po raz pierwszy spotykając się z lodowatym spojrzeniem Ranyi Windsora.
– Nie zwracaj uwagi na jego chłodne zachowanie, kiedy go poznasz. On może ci pomóc – głos Lili rozbrzmiewał w jej głowie, gdy wchodziła do pokoju, a recepcjonistka zamykała za nią drzwi.
– Proszę usiąść – powiedział, a jego głos był pozbawiony ciepła. Calista usiadła, czując się maleńka w dużym skórzanym fotelu. Przygryzła dolną wargę, walcząc z pokusą spojrzenia na niewątpliwie przystojnego mężczyznę przed nią. Jego wygląd odebrał jej mowę, więc odwróciła wzrok, nie zauważając cienia rozbawienia w jego oczach, gdy obserwował, jak nerwowo przygryza wargę.
Kobieta przed nim była niewątpliwie piękna, o gładkiej skórze, zgrabnym nosie i pełnych, wargach koloru płatków róży. Nawet w rozpaczy wyglądała wspaniale. Musiała się spieszyć przed przyjściem do jego biura, bo jej włosy wyglądały na potargane i niedbale upięte.
Jej głębokie brązowe oczy lśniły za okularami. Z głębokim westchnieniem podniósł długopis i notes, gotów do pracy. Nigdy nie patrzył na inne kobiety, poza Vivian, tak, jak patrzył na tę panią przed nim.
– W czym mogę pomóc? – zapytał, przywracając ją do życia. Dzięki Emily udało jej się umówić z nim na spotkanie. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy nie przejrzał jej teczki.
– Wysłałam… – zaczęła, wracając do patrzenia na niego, a na jego twarz powrócił zmartwiony i niecierpliwy wyraz. – Wczoraj wysłałam teczkę do sekretarki.
– Wiem – odpowiedział, wydając rytmiczne dźwięki długopisem, obserwując, jak jej zmarszczone brwi zamieniają się we frustrację. – To jest kancelaria prawna, a ja jestem tu, żeby pani pomóc. Bardziej profesjonalnie byłoby, gdyby pani sama mi wyjaśniła, dlaczego pani tu jest.
– Życie mojego taty się rozpada, panie Windsor.
– Windsor – przerwał spokojnie, ale stanowczo.
Przestała na niego patrzeć, zdezorientowana. – Słucham? – zapytała, nieco zirytowana przerwaniem.
– Windsor, panno MacQuoid – powtórzył. – Windsor to nazwisko.
Calista uśmiechnęła się, odsuwając na bok swoje niezadowolenie. „Jest arogancki jak na prawnika”, pomyślała. – Przepraszam, panie Windsor, ale naprawdę potrzebuję pańskiej pomocy. Powiedziano mi, że jest pan w tym najlepszy. Proszę, błagam pana. On jest w więzieniu i zostanie skazany, jeśli…
– Rozumiem, panno MacQuoid – przerwał, nie pozwalając jej się załamać. Nie znosił widoku łez i pamiętał, że sam był w takiej sytuacji. – Lewiston Corporation, zgadza się?
– Tak – odpowiedziała Calista niemal natychmiast, mając nadzieję, że zgodzi się jej pomóc.
– Dobrze – powiedział po krótkiej przerwie. – Proszę dokonać niezbędnych płatności. Możemy kontynuować dopiero po dokonaniu płatności.
Serce Calisty rozpadło się na kawałki. Nie miała nic, ani grosza. Natychmiast upadła na podłogę, splatając ręce w błagalnym geście.
Ranya wpatrywał się w nią, a jego bezwyrazny i nieporuszony wyraz twarzy pozostał niezmieniony.
– Nie ma pani żadnych pieniędzy? – Jego usta zadrżały z szyderstwem. Musiała być śmiała, myśląc, że oferuje darmowe usługi.
– Tak, proszę – błagała, a łzy spływały po jej twarzy, co on bardzo nie znosił.
Ogarnął go przypływ nienawiści. Wspiął się na ten szczebel doskonałości dzięki pieniądzom i to zabawne, jak niektórzy prostacy myślą, że prowadzi organizację charytatywną. Jak do cholery Vivian miała wrócić, gdyby on wciąż się zmagał?
– Wstań – rozkazał spokojnie, nieporuszony.
Calista podniosła głowę. Wiedziała, że ten głos coś znaczy, coś w rodzaju tego, że jej pokaz litości go nie wzrusza.
– Przepraszam, proszę pana, ale nie mogę – błagała, wciąż uparcie trzymając się podłogi.
– Powiedziałem, wstań! – rozkazał, trochę bardziej stanowczo.
– Proszę, zrobię wszystko – wszystko. Nie pozwól, żeby mój tata poszedł do więzienia. Proszę.
Czy ona mówi poważnie? Poza darmową usługą, o którą błaga, musiałby walczyć w sądzie przeciwko firmie swojego ojca. Choć bardzo go cieszyła możliwość przyjęcia sprawy, płatności były konieczne.
– Zrobię wszystko… Zrobię wszystko, proszę.
Westchnął, wstając z krzesła. – Wstań i usiądź – rozkazał, teraz spokojniej – to ten głos, który Calista chciała usłyszeć. Podniosła głowę stopniowo, jej twarz była wilgotna od łez, a długi kosmyk włosów uparcie przylegał do jej twarzy. Wstała i usiadła, obserwując, jak wsuwa ręce do kieszeni.
– Usiądź tutaj i poczekaj – rozkazał, wychodząc z biura.
Calista westchnęła, zatapiając się w jego świeżym, męskim zapachu, gdy drzwi zamknęły się za nim lekko. Kilka minut później wrócił, z lewą ręką w kieszeni, a w prawej trzymał teczkę, idąc majestatycznie do swojego krzesła.
Usiadł i otworzył teczkę, wyjmując parę delikatnych kartek papieru, i przesunął teczkę w jej stronę, a jego oczy wierciły się w niej badawczo.
Czuła spojrzenie na swojej twarzy, ale nie mogła go pojąć. Jej blada twarz przeniosła się z jego przystojnego i niezwykle spokojnego wyglądu na starannie wydrukowane kartki na stole.
– Rozumiem, że jest pani w trudnej sytuacji, panno Calisto – zaczął Ranya, przeglądając teczkę. – Sprawa pani ojca jest poważna.
Calista skinęła głową, jej gardło było zbyt ściśnięte, a głos zbyt szorstki, by mogła mówić. Obserwowała, jak Ranya odchyla się do tyłu, a jego piwne oczy ją badają.
Jego oczy były urzekające i czarujące. Dlaczego dopiero teraz to zauważyła?
– Mogę pani pomóc – kontynuował, a lekki uśmieszek pojawił się na jego twarzy. – Ale to wiąże się z warunkami.
– Jakie to warunki? – zapytała, a jej głos ledwo przekraczał szept. – Zrobię wszystko, byleby tylko on nie poszedł do więzienia.
Ranya wskazał na teczkę przed nią, a jego wzrok spoczywał na niej. – To – dodał – jest umowa o towarzystwo. – Zamilkł, obserwując jej zmieszane spojrzenie. Wskazał na nią, sugerując, żeby przejrzała teczkę przed nią. Zadrżała na widok zawartości.
„Czy tata będzie szczęśliwy?”, pomyślała, wpatrując się bezmyślnie w umowę, „jeśli dowie się, że zamierzam się za niego wymienić?”.
„On zrobiłby to samo w twojej sytuacji, Calisto”, przypomniała sobie. W końcu pieniądze będą dostępne – wszystko, co zagwarantuje jej miękkie życie, a co najważniejsze, zapewnienie, że tata zostanie oczyszczony z zarzutów.
– Pani – kontynuował – będzie do mojej dyspozycji, kiedy tylko będę tego potrzebował, a w zamian zapewnię spłatę długu pani ojca i jego uniknięcie więzienia. Zostanie oczyszczony z zarzutów.
Calista wpatrywała się w zawartość z płonącymi oczami, a jej serce było ciężkie ponad słowa. Ranya to zauważył, ale pozostał nieporuszony jej emocjami. Czerpał przyjemność z wpychania Lewiston w błoto, ale potrzebował czegoś, co oczyści jego umysł – czegoś bez zobowiązań.
Ranya wiedział, że to, co robi, jest nieetyczne, ale ona uparcie błagała go, żeby zrobił wszystko.
Calista podniosła oczy, a w nich błyszczała determinacja. Nie był jej winien żadnego wyjaśnienia, czy jest pierwszą osobą, której zaproponował taką umowę; po prostu była szczęśliwa, że znalazło się rozwiązanie. Spanie z nim było jej sposobem na odwet za zdradę chłopaka.
– To decyzja, którą możesz odrzucić – stwierdził Ranya, ale ona skinęła głową i drżącymi rękami podniosła umowę. Była jasna i zwięzła, określająca warunki jej zobowiązania. Rozpacz zamroczyła jej osąd i podpisała swoje imię na dole, przypieczętowując swój los.
Ranya wstał, a jego usta zadrżały w nieczytelnym wyrazie, wyciągając rękę. – Witaj, panno MacQuoid. Nasza umowa zaczyna się teraz.
Uścisnęła jego dłoń, czując dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Ocaliła ojca, ale jakim kosztem osobistym?
---
Trzy lata później
Calista westchnęła, wychodząc z firmy, a czek ciążył jej w dłoni, gdy wpatrywała się w niego intensywnie. Długo wpatrywała się w budynek firmy i odwróciła się, wychodząc z budynku z ego godnym królowej.
Ranya nie mógł powstrzymać się od wpatrywania się w miejsce, w którym siedziała podczas spotkania. Tęsknił za trwałym pokojem, gdy usiadł na swoim krześle, zastanawiając się nad myślami Calisty na temat wszystkiego. Hmm, dobrze ukryła swoje emocje.
Usiadł i otworzył laptopa, próbując oczyścić umysł i skupić się na najważniejszych wiadomościach, gdy jego telefon wydał dźwięk. Podniósł go, a szeroki uśmiech rozpromienił jego twarz, gdy przeczytał wiadomość.
– Wow! – wykrzyknął spokojnie. – Po prostu wow, panno Calisto MacQuoid.
















