– To ty jesteś ta nieznośna smarkula z lotniska – wtrąciła uparcie Willie, pomimo ostrzegawczych spojrzeń matki.
– Pamiętam cię – wymruczał ochrypłym głosem, podchodząc bliżej rodziny. – Jak to możliwe, że mam tutaj tylko ograniczoną liczbę osób? Zamawiałem dwadzieścia, a mam tylko cztery.
Pan MacQuoid patrzył oszołomiony jego skrajną arogancją. Ale pracując z takimi ludźmi, wiedział, jak dobrzy
















