POV Sabriny:
"Znowu ty?" Kobieta westchnęła, udając zrezygnowanie. Potarła skronie.
"Proszę, puśćcie mnie," bolały mnie ramiona od sposobu, w jaki strażnicy trzymali je uniesione. Nogi dawno mi odmówiły posłuszeństwa, pozostawiając mnie wiotką i w pełni podtrzymywaną przez ramiona.
Znowu złapali mnie podczas próby ucieczki. I znowu, i znowu. Z frustracji i determinacji, ponieważ odmawiam bycia zabitą przez kronikę jak pies, postanowiłam raczej sama się zabić, bo i tak nie mam dla kogo żyć.
Ale nawet tutaj nie mogę umrzeć w spokoju. Ktoś zawsze patrzy, zawsze gotowy mnie zgłosić. Nie pozwolą mi żyć, ale też nie pozwolą mi umrzeć.
"Co mamy z nią zrobić, pani?" Zapytał jeden ze strażników.
Kobieta zamyśliła się, stukając palcem w brodę. Jej lodowate oczy wbiły się we mnie, w ich głębi wirowało niezadowolenie. W jej oczach byłam tylko szkodnikiem. Szkodnikiem, któremu nie pozwoli umrzeć.
"Zostawcie ją mnie." Powiedziała w końcu. Spojrzała na strażników za mną. "Dobrze wykonaliście zadanie, przyprowadzając ją do mnie. Możecie już iść."
Puścili moje ramiona bez ostrzeżenia. Upadłam, a ziemia starła mi kolana. Syknęłam z bólu, chwytając się krwawiącego kolana. Usłyszałam odgłos oddalających się strażników i zostałam sama z tą kobietą.
"Jak masz na imię?" Zapytała.
"Sabrina." Odpowiedziałam.
"Teraz pójdziesz ze mną, Sabrino." Powiedziała i odwróciła się, żeby odejść. Kiedy nie podążyłam za nią, odwróciła się i spojrzała na mnie. "Na co czekasz?"
"Nie pójdę..." Zaczęłam mówić, ale moje słowa przerwał donośny policzek. Siła uderzenia odrzuciła moją głowę na bok. Złapałam się za bolący policzek, moje oczy były szeroko otwarte ze zdumienia. Podniosłam głowę i spojrzałam na nią, a ona uderzyła mnie ponownie.
"Och, na Boga," prychnęła. "Jesteś taka nieznośna. Musiałaś być rozpieszczonym bachorem, dorastając, co?"
Moje oczy zaszkliły się od ostrego, piekącego bólu w policzku. Rozpieszczony bachor, co? Nie miała, kurwa, pojęcia. Wszystko, czego chcę, to umrzeć w spokoju, czy to tak wiele?!
"Jeśli musisz wiedzieć, byłam, kurwa, królową." Wyrzuciłam z siebie, ale ona zignorowała mnie.
"Chodź ze mną, już." Wysyczała.
Otarłam łzy z oczu i poszłam za nią. Na każdym kroku pokazywano mi, jak bardzo jestem tu bezsilna. Bezsilna i bezużyteczna. Co mogę zrobić? Kogo mam? Nic. Absolutnie nic.
Kobieta zaprowadziła mnie do łazienki. Były tam trzy służące. Rozkazała im, żeby mnie umyły.
Moje serce opadło.
To już to, co? W końcu przekroczyłam granicę na dobre.
Służące spojrzały na mnie z litością w oczach, gdy szorowały moje ciało od stóp do głów. Osuszyły mnie i nałożyły dużo pachnących olejków i balsamów na moje włosy i skórę, do tego stopnia, że lśniłam ciepłym blaskiem. Wcisnęły mnie w sukienkę, na którą bym się rzuciła z zachwytu, bo była taka ładna, gdybym nie była teraz wysyłana na śmierć.
Kiedy skończyły, ustawiły przede mną lustro na całą długość.
Nie mogłam rozpoznać kobiety przede mną. Mimo że zrobiły wszystko, co mogły, żeby mnie rozpieszczać, nadal wyglądałam na wyczerpaną. Brak snu odcisnął się na moich bladych policzkach, których żadna ilość różu nie mogła ukryć. Moje oczy były zapadnięte w oczodołach, ich światło przygaszone do zera. Wyglądałam też okropnie chudo, kości ramion i obojczyków wystawały.
Wyglądałam jak na wpół martwa dziewczyna wepchnięta w suknię księżniczki.
Łzy zebrały się w moich oczach. Łzy, które gwałtownie otarłam tak mocno, że aż bolały mnie oczy.
"Nie płacz teraz," zamruczała kobieta, z jej tonu sączyła się kpina. "Miałaś szansę być grzeczna i ją zmarnowałaś."
Nie dlatego płakałam, ale nie musiała tego wiedzieć.
"Chodź już, nie możemy się spóźnić." Powiedziała ostro.
Poszłam za nią jak baranek na rzeź. Szliśmy przez korytarze i było jasne, że jestem składana w ofierze. Patrzyli na mnie z litością, niektórzy z podziwem, niektórzy z ulgą. Chęć opuszczenia głowy i wycofania się przed ich spojrzeniami była zbyt silna.
Zamiast tego trzymałam głowę wysoko.
Jestem Sabrina Knowles. I jestem Luną. Nie mogę się przed nimi płaszczyć. Z żadnego powodu.
Kobieta szła dalej, nie zwalniając kroku. Podczas gdy szliśmy, zauważyłam, że przez okna robi się coraz ciemniej na zewnątrz. Im głębiej wchodziliśmy do domu stada, tym mniej widziałam okien, aż w pewnym momencie nie widziałam już żadnych okien, tylko obrazy przedstawiające świat zewnętrzny wiszące na niewiarygodnie wysokich ścianach.
"Gdzie my jesteśmy..."
"Cicho teraz," warknęła. "Mów ciszej."
Poczułam chłód ogarniający moje ciało. Ta część domu stada wyglądała inaczej, bardzo inaczej niż ta, do której byłam przyzwyczajona.
Korytarze były wyższe, bardziej ozdobne, jakby były odpowiednie dla alfy.
Musimy być w jego skrzydle domu stada. Moje serce zaczęło bić jak bęben wojenny w mojej piersi.
Byli tu też strażnicy i tu i ówdzie służące. Ale spojrzenia, które otrzymywałam, były inne.
Uśmiechali się do mnie.
I, na Boga, to mnie przerażało.
Doszliśmy do wysokich, dwuskrzydłowych drzwi. Czarne drewno z rzeźbami demonów i wilków wyrytymi na jego matowej powierzchni. Poczułam dreszcz na plecach, gdy wpatrywałam się w upiorne rzeźby. Coś było nie tak. Czułam, jakby te rzeźby w drewnie żyły, wpatrując się we mnie, szydząc ze mnie.
Po obu stronach drzwi stało dwóch strażników. Stali tak nieruchomo, że można ich było pomylić z posągami. Kiedy podeszliśmy bliżej, głęboko się ukłonili.
"Lady Nifra," powiedzieli, ich głosy były poważne.
Zauważyłam, jak blado wyglądali, jakby nie widzieli słońca od dni. Cholera, nawet miesięcy.
"Czy Jego Wysokość jest w środku?" Zapytała.
Uświadomiłam sobie, że właśnie poznałam jej imię.
"Tak, pani." Powiedzieli jednocześnie.
"Doskonale." Powiedziała Lady Nifra.
Drzwi zostały otwarte i weszła do środka. Ja również poszłam za nią, drzwi zatrzasnęły się za mną, sygnalizując ostatni podpis na moim akcie zgonu.
Ukazała się sala tronowa. Wysokie sufity, duże witraże, które szybko zdałam sobie sprawę, że są obrazami, ogromne żyrandole zwisające z sufitów. Lady Nifra podeszła do bogatego tronu na końcu sali, jej kroki były lekkie i dźwięczne.
Sam tron był cudem. Wykuty z kamienia księżycowego, lśnił własnym światłem. Na tronie siedziała sylwetka mężczyzny. Rozejrzałam się, zauważając kobiety, które stały blisko ścian, nieruchome, z bystrymi oczami śledzącymi mnie.
"Wasza Wysokość," przywitała Lady Nifra. Padła na kolana i ukłoniła się, jej głowa dotknęła marmurowej podłogi. Naśladowałam jej ruch, moje serce waliło w mojej piersi.
"Powstań, moja pani," przemówił głęboki głos zrodzony z grzmotu. Po mojej skórze przebiegły ciarki i zacisnęłam oczy.
Ten głos. Autorytet, który z niego płynął, mógł sprawić, że każdy padłby przed nim na kolana.
"Dziękuję, Wasza Wysokość." Powiedziała Lady Nifra. Usłyszałam szelest jej ubrań, gdy wstała.
"A ty, dziewczyno," przeciągnął. Wstałam, splatając dłonie, żeby przestały drżeć. "Jak masz na imię?"
"Ja..." Powiedziałam i przełknęłam ślinę, słowa nie mogły wydostać się na zewnątrz.
"Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię."
Skrzywiłam się, jego głos nie podniósł się, ale brzmiał surowo. O, świetnie, już mnie nienawidzi.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
Moje serce przestało bić.
Był ogromny. Większy niż samo życie. Nawet siedząc, był imponujący. Jego twarz była nieuśmiechnięta, kąty i płaszczyzny jego twarzy były ostre. Jego oczy były krwistoczerwonym i złotym połączeniem, które wyglądało intrygująco i jednocześnie przerażająco. Długie, hebanowe włosy spływały po jego ciele na tron, pełne i proste jak drut. Długa blizna biegła od jego lewej brwi do krawędzi górnej wargi. Nigdy wcześniej nie widziałam mężczyzny o takiej twarzy, tak przystojnego, a jednocześnie tak onieśmielającego.
Wyglądał jak mężczyzna, który zjada bijące serca panien.
"Przepraszam!" Wykrzyknęłam i padłam na kolana. "Proszę, nie zabijaj mnie! Nie chcę tak umierać! Błagam!"
"Interesujące," rozważał, w jego głosie była pewna gładkość.
Pochyliłam nisko głowę, kładąc dłonie płasko na ziemi. "Proszę, Wasza Wysokość. Błagam."
"Jak masz na imię," zapytał ponownie, w jego głosie pojawiła się ostra nuta.
"S-Sabrina!"
"Sabrina kto?"
Spojrzałam na niego błagalnie. Jeśli to zauważył, nie dał tego po sobie poznać. Jego twarz pozostała obojętną maską, zimną i twardą, bez atomu litości w jego rysach.
"Knowles!"
"Jesteś ze stada Crue?"
Co? Co to ma do rzeczy?
"Tak," przełknęłam ślinę. "Jestem."
Nie spodziewałam się zmiany, która zaszła w jego oczach. Jego oczy zabłysły krwistą czerwienią, jego usta wykrzywiły się w grymas. "Ty!"
Cofnęłam się, groźne fale, które od niego spływały, skierowały się prosto do moich kolan i osłabiły je. Moje serce biło tak głośno, że cudem było, że jeszcze nie umarłam.
"Ty i twój partner! Oboje jesteście plamą na tym świecie!" Jego głos zagrzmiał w sali tronowej.
Moje serce z przerażenia opadło do żołądka. Zayn? Czy Zayn jakoś mu się naraził?!
















